poniedziałek, 15 lipca 2013

Wracamy do gry!

Witam was wszystkich serdecznie i od razu przepraszam za tak długi okres kiedy nie pisałem. W moim życiu działo się dość dużo - nie tylko pod względem górskim, wszystkie sprawy udało mi się ostatecznie zamknąć i oficjalnie wracam do pisania.

Sporo myślałem, co zrobić po wznowieniu pisania i przekształcę trochę formę bloga, poza opisem wypraw będą też:

- porównania sprzętu turystycznego
- recenzje sprzętu
- opis szlaków turystycznych: dla rodzin z dziećmi, początkujących turystów, średnio-zaawansowanych itd.

Mam nadzieję, że nowa forma się spodoba - oczywiście opisy moich wypraw będę umieszczał na bieżąco. Aktualnie przygotowuję się do podróży życia - trasa o nazwie Haute Route, czyli od Mont Blanc do Matterhornu.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Pierwsze szkolenie w nowym roku.

Nowy rok rozpocząłem w górach i długo nie musiałem czekać na powrót do miejsca, które tak bardzo pokochałem. Zaledwie sześć dni później odbyło się pierwsze w nowym roku szkolenie z Kursu Przewodników Tatrzańskich w Kole im. Macieja Sieczki. Tym razem naszym celem była Gęsia Szyja, Rusinowa Polana czy Wielki Kopieniec oraz Nosal.

Pierwszego dnia, czyli w sobotę pogoda dopisała, pomimo małych obaw Tatry były łaskawe i pokazały całe swoje piękno. O godzinie 9:30 wszyscy spotkaliśmy się na Palenicy Białczańskiej, aby ruszyć dalej w bój. Cel był prosty - niebieski szlak ku Rusinowej Polanie, Polana pod Wołoszynem (dawny początek Orlej Perci), Rówień Waksmundzka, Gęsia Szyja i zejście na Rusinową Polanę.

Szczerze muszę przyznać, że dzień pomimo tego, iż krótki został wykorzystany bardzo dobrze. Pomijając nawet pogodę, zeszliśmy dopiero jak zaczęło robić się ciemno.

Zdjęcie nr 1: jak zawsze obecna kolejka aby zacząć mars ku morskiemu oku.
Zdjęcie nr 2: Piękne widoki z Rusinowej Polany. Więcej opisałem na moim profilu na facebooku, ale przypomnę panoramę.
Od prawej strony:
Wołowa Grań, Żabki Koń, Rysy, Ciężki, Wysoka, Żelazne Wrota, Ganek, Młynarz, Rumanowy, Żłobisty, Zmarzły, Kaczy, Batyżowiecki, Batyżowiecka Przełecz, Gierlach, Wielicki, Polski Grzebień
Zdjęcie nr 3: Dalsza część panoramy, tym razem od lewej strony:
Karczmarski Wierch, Jagnięcy, Jagnięca Przełęcz, Kołowy, Baranie Rogi, Kieżmarski, Łomnica, Lodowy, Mały Lodowy, Szeroka, Mała Wysoka. Opisałem same najwyższe szczyty.

Tak jak widać na zdjęciach pogoda dopisała i byłem bardzo usatysfakcjonowany nową wiedzą. Znów poczułem ten górski rytm i moja miłość do Tatr jakby znów urosła do tak wielkich granic, że kolejny dzień bez nich sprawia ogromny ból, ale już niedługo nowe wyzwania. Wszystko w swoim czasie.
1. Potok Waksmundzki, bardzo ciekawie wygląda zimą.
2. Jeszcze raz przepiękny widok z Rusinowej Polany.
3. Cała ekipa na Rusince. Od lewej: Kamila, Ania, Ja, Jasiek, Bartek (nasz pierwszy przewodnik!), Jędrek i Karolina.

Po dniu pełnym wrażeń i zimowego szaleństwa, tak, tak - jak widzę śnieg to budzi się we mnie dziecko. Turlaliśmy się ze stoków, zjeżdżaliśmy na tyłkach - udaliśmy się na nocleg do Murzasichla, było sympatycznie.

W niedzielę pogoda nie dopisała i w sumie każdy na swoją rękę musi powtórzyć to przejście i nauczyć się panoramy. Jednak mi się i tak podobało, poznaliśmy Tomka - który prowadził nasz moduł pierwszy raz. Było bardzo sympatycznie. Tomek odpowiadał na wszystkie moje pytania, a była ich cała masa - do tego z wielką chęcią rozmawiał na temat gór i widoków, których nie było.
W niedzielę przeszliśmy następującą trasę: Toporowa Cyrhla - Wielki Kopieniec - Polana Olczyska, Nosalowa Przełęcz - Kuźnice. Zrezygnowaliśmy z podejścia na Nosal z braku widoków.

1. Podczas zejścia z Wielkiego Kopieńca. Na pierwszym planie ja, a przede mną Tomek.
2. Część modułu w drodze na Wielki Kopieniec.
3. A tutaj ciekawostka, początek szlaku na Toporowej Cyrhli, przy ruchliwej ulicy na Palenicę Białczańską. Wiedzieliście, że tutaj zaczynał się szlak na Rysy?

Następny wyjazd już niedługo, trzymajcie kciuki!

czwartek, 22 grudnia 2011

Rok 2011 w kelejdoskopie

Przyszedł taki czas, jak co roku w którym należy uczciwie przysiąść i przeanalizować to co się stało w ostatnich dwunastu miesiącach. Zbliżający się ku końcowi rok mogę zdecydowanie zaliczyć do najlepszych, a nawet lepiej - on po prostu był dla mnie najlepszy. Jeszcze nigdy w życiu nie zaliczyłem tyle dni na szlaku w Tatrach, do tego zwiedziłem przepiękne Dolomity oraz Alpy Julijskie.

Styczeń
W tym miesiącu nie wydarzyło się nic szczególnego, sesja, praca - nie odwiedziłem moich ukonanych gór za którymi tak bardzo tęskniłem, każdego dnia wyglądając za okno szukałem ich gdzieś tam w oddali, jednak coś mówiło mi, że ten rok może zmienić wszystko i zmienił.

Dni spędzone w górach: 0
Łącznie: 0

Luty
Pierwszy wyjazd górski padł właśnie na ten miesiąć, pogoda dopisała. Podczas podejście do Murowańca śnieg cieszył oczy, fantazja niosła człowieka do góry. Cel był ambitny, Świnica, Zawrat oraz wspinaczka w lodzie, lodospad na Zmarzłym Stawem. Udało zrealizować się wszystko, nawet z nawiązką. Poznałem ciekawych ludzi, jak to zawsze bywa w schronisku.
Dla mnie zdecydowanie największą frajdą była wspinaczka w lodzie, czekan i dziaba oraz raki, robisz co chcesz - tylko ty i ściana, cała twoja, żadnych ograniczeń co do chwytów. To jest ta wolność za którą tak bardzo kocham góry.
Wycieczka na Świnicę oraz Zawrat w zimowych warunkach także zrobiły wrażenie, przepiękne widoki - pogoda dopisała. To jedne z fajniejszych zimowych przejść jakie można zrobić w naszych Tatrach, oczywiście mówię o przejściach bez większych technicznych trudnościach, na niektorych odcinkach wymagana jedynie asekuracja lotna.
Dni spędzone w górach: 7
Łącznie: 7

Marzec
To także był bardzo spokojny jak dla mnie miesiąc, jednak udało się spędzić całe dwa dni w Tatrach i pójść sobie na następującą wycieczkę: Dolina Chochołowska - Grześ - Rakoń - Wołowiec, powrót do Zawracia i zejśćie zielonym szlakiem znowu do schroniska.

Dni spędzone w górach: 2
Łącznie: 9

Kwiecień
Jedynie praca i szkoła, nie było czasu na wyjazd w góry, a szkoda - bo zdecydowanie coś takiego by się przydało.

Dni spędzone w górach: 0
Łącznie: 9

Maj
To był zdecydowanie ostatni miesiąc w którym nie odwiedziłem zimowej stolicy Polski. Jednak ten miesiąc był w pewnym sensie przełomowy. Zapisałem się na kurs przewodników tatrzańskich, to tutaj zapadła decyzja co będzie dalej. O studiach, przeprowadzce do Krakowa oraz kursie.

Dni spędzone w górach: 0
Łącznie: 9

Czerwiec
Obok sierpnia mogę go zaliczyć do najlepszego miesiąca górskiego jaki odbył się w moim życiu, kiedykolwiek! Udało się być na dwóch wyjazdach w Tatrach oraz zobaczyć góry Europy, wejść na dwa najwyższe szczyty jak do tej pory.

Czerwiec dla mnie zaczął się od trzydniowej wyprawy w Tatry, tak na rozgrzewkę przed wyjazdem w Dolomity i Alpy Julijskie. Udało się zrobić kilka ciekawych rzeczy, przede wszystkim podtrzymałem postanowienie o corocznym wejściu na Rysy, podziwiałem Mnicha ze Szpiglasowego Wierchu, którego dwa miesiące później zdobyłem, oraz spędziłem cudowne chwile w Dolinie Pięciu Stawów Polskich.
W tym miesiącu także przygotowałem flagę z dedykacją dla mojego najlepszego przyjaciela jakiego kiedykolwiek miałem, który niestety zmarł ponad cztery lata temu. To dla niego prowadzę tego bloga, oraz jemu dedykuje każde przejście. Pamiętaj Dominik jak bardzo cię kocham!
Trzeci raz na Rysach. Czerwiec 2011 rok. Moją tradycją jest, że conajmniej raz do roku muszę wejść na najwyższą górę Polski.

Zaraz po chwilowym wypadzie w Tatry jechałem do Szymona aby zeprezentować swoje umiejętności wspinaczkowe, tam dostałem skierowanie na kurs taternicki, który odbyłem dwa miesiące później z Dębsiem. Było warto.

Ledwo co wrócilem do domu, uprałem rzeczy i znów musiałem się spakować, bowiem całą ekipą jechaliśmy w Dolomity i Alpy Julijskie. Cel był jeden - Marmolada, przecudowna ściana, a jak czas i pogoda będzie to zdobywamy także Triglav. Udało się spełnić obydwa cele i byłem z tego bardzo szczęśliwy, nawet przeszczęśliwy, to był najlepszy wyjazd górski jak dla mnie.

Zdjęcie nr. 1 - grań Marmolady
Zdjęcie nr. 2 - wierzchołek Marmolady (3343 m.n.p.m)
Zdjęcie nr. 3 - wierzchołek Triglavu (2864 m.n.p.m)

W tym miesiącu po powrocie od razu pojechałem w Tatry, na krótką wycieczkę dolinną.

Dni spędzone w górach: 10
Łącznie: 19

Lipiec
Pogoda w tym miesiącu nie dopisała, byłem tylko na samym jego początku. Jednak wraz z Magdą udało się się pójść na Grzesia oraz Rakoń. Były także wycieczki dolinne, na więcej po prostu nie pozwoliła pogoda. Ciągłe deszcze nie były miłym towarzyszem górskich wędrówek.
Dni spędzone w górach: 6
Łącznie: 25

Sierpień
Wraz z Czerwcem to moje zdecydowanie dwa najlepsze górskie miesiące w życiu. Każdy z nich był inny, ale każdy przecudowny. Dwa razy czułem tego ogromnego ducha wolności, którego dają nam wszystkim góry. Tylko ja i lodowiec, tylko ja i ściana. Czego chcieć więcej od życia?

Pogoda w Lipcu była tragiczna, dlatego mocno obawiałem się tego co przyniesie miesiąć w którym miałem robić kurs taternicki, jednak na strachu się skończyło. Pogoda dopisała, było fantastycznie. Dębsiu nauczył mnie tego wszystkiego czego tak bardzo pragnąłem, mieliśmy fantastyczną ekipę, zgraną, młodą i dynamiczną. Wszyscy szybko się szykowali, oprócz Dębsia (wtajemniczeni wiedzą!).

Podczas kursu zrobiliśmy:
- Środkowe żebro Granatów (w dzień i w nocy)
- Prawe żebro Granatów
- Mnicha
- Załupę H
- Drogę Gnojka
- Setkę na Zadni Kościelec
- Grań Kościelców
- Filar Staszla

Zdjęcie nr.1 - Na Mnichu
Zdjęcie nr.2 - Zjazd z Prawego Żebra Granatów
Zdjęcie nr.3 - Ja podczas wspinaczki, prowadzenia wyciągu na Setnce na Zadni Kościelec.

Poza kursem udało się jeszcze odbyć kilka fajnych, ale mniej ważnych wycieczek.

Dni spędzone w górach: 17
Łącznie: 42

Wrzesień
Ten miesiąc został poświęcony na przeprowadzkę do Krakowa, a co za tym poszło dalej - na końcówkę sezonu skałkowego, było warto, wspinaczka była owocna, jednak brak gór doskwierał.


Dni spędzone w górach: 0
Łącznie: 42

Październik
To także był bardzo dobry miesiąc, udało się pojechać indywidualnie na Ciemniak oraz zrobić fantastyczną trasę: Schronisko Ornak - Iwaniacka Przełęcz - Ornak - Siwa Przełęcz - Siwy Zwornik - Gaborowa Przełęcz Niżnia - Starorobociański Wierch - Starorobociańska Przełęcz - Kończysty Wierch - Trzydniowiański Wierch - Przez Kulawiec na Polanę Trzydniówkę.

Widoki powalały, rzucały na kolana - szczególnie w niedzielę było fantastycznie.

Poza tym odbył się wyjazd z kursu przewodników tatrzańskich, pierwsze szkolenie w Dolinie Chochołowskiej.

Dni spędzone w górach: 6
Łącznie: 49

Listopad
Także jeden z lepszym miesięcy górskich, pierwszym wyjazdem był ten na kurs przewodników tatrzańskich. Tym razem zwiedzaliśmy Zakopane, Dolinę Kościeliską oraz Drogę nad Reglami.

Poza kursem udało się wejść na Pośrednią Grań, czternasty, ostatni szczyt w Wielkiej Koronie Tatr, którą zacząłem właśnie kolekcjonować. Naprawdę było warto. Do tego dochodzi jedna dolinna wycieczka.
Dni w górach: 5
Łącznie: 54

Grudzień
Niestety w tym miesiącu nie udało się jeszcze zajrzeć w Tatry, jednak czeka mnie jeszcze jedna krótka wycieczka, którą zaliczę już do noworocznych. Poza tym odbyliśmy bieg na orientację z kursu przewodników tatrzańskich w podkrakowskim Tunelu.

Podsumowująć był to dla mnie wymarzony rok,  łącznie spędziłem 54 dni w górach, patrząc na to, że przez 3/4 roku mieszkałem w centralnej Polsce, do tego spędziłem 13 dni w skałkach. Jestem z tego wyniki zadowolony, jednak teraz mieszkająć w Krakowie oczekuje od siebie znacznie więcej i mam nadzieję, że uda mi się podwoić wyjazdy górskie i w roku 2012 wyjdę ponad sto razy w góry.

Życzę wam wszystkim wesołych świąt i do zobaczenia w nowym roku!

Pozdrawiam,
Mariusz

niedziela, 11 grudnia 2011

Kurs przewodnicki - szkolenie poza Tatrami.

Trochę bardziej nietypowo zaczęliśmy kolejne szkolenie z cyklu kursu na przewodników tatrzańskich, tym razem spotkaliśmy się na stacji kolejowej Tunel, niedaleko Krakowa w celu odbycia tzw. biegu na orientację. Spotkaliśmy się w umówionym miejscu o godzinie 9:30. Nikt nie wiedział czego tego dnia możemy się spodziewać, jednak wszystko przebiegło całkiem fajnie.

Podzieliliśmy się na grupy trzyosobowe, raczej wg. modułów - grupa w której byłem ja zaczęła bieg o 10:10. Pogoda była bardzo sympatyczna, do tego widoki powalały, typowa polska wieś, przepiękne pola, cisza i nic więcej poza nami.
Od Jarka Balona dostaliśmy mapę sprzed dwudziestu lat i ruszyliśmy w bój. Pierwszy punkt sprawił nam najwięcej problemów, szukaliśmy go dobre pół godziny, schowany był bardzo solidnie. Jednak razem z inną grupą która do nas dotarła udało nam się zlokalizować 'polanę Przysłop'.

Dalej odbyło się wszystko bez większych komplikacji, aż do punktu piątego. Było jednak bardzo błotniście.
Jak było w trenie widać na powyższym zdjęciu. Punkt piąty był dość solidnie schowany (podobno), szukaliśmy wskazówki przez dobre czterdzieści minut i nam się nie udało. Jak się później okazało punkt był dobrze widoczny z drugiej strony, nie z tej której przyszliśmy.

Dalsza zabawa była bardzo sympatyczna i postanowiliśmy odpuścić punkt siódmy, aby od razu przejść do końca zabawy czyli ósemki i jak się okazało była to dobra decyzja. Na końcu czekało na nas ognisko z kiełbasami, było sympatycznie.
 Podsumowując było bardzo sympatycznie, fajnie spędzony dzień na łonie natury z dobrymi ludźmi. Przekonałem się raz jeszcze, że nasz moduł jest fantastyczny - sami ludzie z dużym poczuciem humoru i przede wszystkim dystansem do samych siebie. Czuję, że ten kurs to będzie dobra zabaw, ale przede wszystkim nauka!

sobota, 26 listopada 2011

Pośrednia Grań wzięta!

W przyjacielskiej wyprawie kursantów na przewodników tatrzańskich z AKPT oraz KTP Sieczki udało się zdobyć Pośrednią Grań. Był to dzień szczególny, bowiem Bartek kończył tzw. Wielką Koronę Tatr, a ja zacząłem jej zdobywanie szczytami nieznakowanymi (wcześniej Rysy - szlakiem). Pomysł na wyprawę narodził się w głowie Rafała, który dodał mnie do ekipy po tym jak napisałem do niego w piątek, na pewno było warto. Pośrednia Grań to jeden z trudniejszych szczytów jaki udało się osiągnąć w tym roku. Kondycyjnie trudniejszy był tylko Triglav - dach Słowenii.
Cała wyprawa ruszyła w sobotę o godzinie 2:45, kiedy to spod przystanku Uniwersytet Rolniczy zabrał mnie Bartek. Po ok. godzinie jazdy spotkaliśmy się na stacji z Rafłem, przepakowaliśmy plecaki i dalej do Starego Smokovca pojechaliśmy jego autem. Na miejscu byliśmy o 5:20, wjeżdżając trochę dalej niż można, bowiem poza sezonem nikt nie miał z tym problemów. Normalnie jest to parking dla gości hotelu. Opłacało się, zaoszczędziliśmy czterdzieści minut dobrego tyrania pod górę.

Początkowa faza podejścia była bardzo nietypowa, zrobiło się ciepło i zupełnie bezwietrznie co trochę nas zaniepokoiło. Gdy zaczął się wschód słońca przed nami było widać zawieszone chmury, a za nami czerwone niebo. Martwiliśmy się, że może być tego dnia halny na co wskazywał widok przed nami, jednak na szczęście skończyło się na strachu.

Wybraliśmy wariant podchodzenia Doliną Małej Zimnej Wody, następnie przez żleb Husendorfa na przełączkę pod Żółtą Ścianą i na Ławkę Dubky'ego. Potem już prosto na szczyt.

Na przełączce pod Żółtą Ścianą znaleźliśmy się o godzinie ósmej rano. Widok nie napawał nas optymizmem, Lodowy był w chmurach, stawy spiskie i chata Terry'ego także. Jednak po dziesięciu minutach jakby ktoś się za nas modlił i wszystko się odkryło, a widoki zaczęły powalać na kolana, nie mogliśmy uwierzyć i ochoczo postanowiliśmy, że ruszymy dalej. Prowadził Bartek, ja szedłem w środku, a zamykał Rafał. Oczywiście od tego momentu szliśmy z asekuracją lotną.
 Na pierwszym zdjęciu jeszcze podczas podejścia do żlebu Husendorfa, drugie zdjęcie to powalający widok na Dolinę Małej Zimnej Wody, a trzecie jak można się domyślić po opadających ścianach Pośredniej Grani to właśnie żleb Husendorfa.

Muszę przyznać, że gdzieś zgubiłem fantastyczną kondycję, którą zbudowałem na okres wakacyjny i Rafał wraz z Bartkiem zawsze byli te kilka metrów przede mną. To dało trochę do myślenia, jak i wiele motywacji. Zazwyczaj byłem najlepszy kondycyjnie - chociażby podczas kursu taternickiego, gdzie po prostu biegaliśmy zamiast chodzić. Może półtorej godziny snu miało swój wpływ, ale takiego wycisku nie dostałem od pamiętnej wyprawy na Triglav. Na pewno to zmieniło moje podejście do dbania o własną kondycję. Poza tym postanowiłem popracować nad koordynacją ruchową w takich rzęchach, tj. osuwających się żlebach, piargach.

 Podejście na Ławkę Dubky'ego nie było takie łatwe. Zapadający się śnieg nie pomagał, więc tempo spadło, na szczycie znaleźliśmy się o godzinie 10. Widoki powalały, Łomnica, Lodowy, Mały Lodowy oraz stawy spiskie - wszystko nam się odsłoniło.
 Jeszcze przed wejściem na szczyt odsłoniły nam się pierwsze widoki, chmury zalewały wręcz dalsze rejony. Na drugim zdjęciu widać kawałek Sławkowskiego. Widoki zapierały dech w piersi, dawno nie widziałem tak pięknie i nisko zawieszonych chmur. Więc daliśmy sobie chwilę czas przed samym wejściem na szczyt, było warto.
 Powyżej kilka zdjęć ze szczytu i nie tylko, więc opiszę je:
1. Na wierzchołku Pośredniej Grani z widokiem na Łomnicę
2. Łomnica
3. Dwa metry od szczytu, związany liną z Bartkiem, Rafał już świętuje drugie wejście na Pośrednią Grań, tutaj rok temu zamykał Wielką Koronę Tatr.
4. Tutaj jeszcze przed wejściem, to oczywiście nasz cel - Pośrednia Grań.
5. Stawy Spiskie.

Po chwili siedzenia na szczycie postanowiliśmy schodzić, jednak nie tak jak początkowo zakładaliśmy, czyli żlebem Stilla - drogą pierwszych odkrywców, tylko najłatwiejszym wariantem wg. WHP. Droga orientacyjnie było bardzo trudna i znacznie trudniejsza niż opisane przez Witolda Henryka Paryskiego 0+, oczywiście niektóre informacje w tych przewodnikach są już dawno nieaktualne, aczkolwiek nadal warto je posiadać.

Idziemy żlebem, który nie miał nazwy i nagle urwał się, wg. WHP zeszliśmy zbyt głęboko i dalsze zejście jest wycenione na III. Poszliśmy kawałek do góry i przekroczyliśmy grzbiet, po drugiej stronie odnaleźliśmy właściwy żleb, jednak do pełni szczęścia brakowało pokonania jednego, bardzo stromego zejścia. Rafał proponował zjazd na linie i dalej byłoby już dobrze, jednak nie byliśmy wtedy w stu procentach pewni, czy to ten żleb, a odcinanie sobie drogi powrotu nie byłoby dobrym wyjściem.

Po chwili namysłu Bartek znów wyjął WHP i zaczął czytać "następnie lewą stroną", wtedy wpadłem na pomysł, aby przejść za jeszcze jeden grzbiet, za którym wydawało się, że jest wielkie urwisko. Jednak podeszliśmy kawałek i okazało się, że jesteśmy w domu! Jednak zejście nie było łatwe. Czasem spadki, małe stopnie, stromizma. Do tego zaczął padać śnieg i trawki zrobiły się mokre co na pewno nie napawało nas optymizmem.

Jednak po dość długiej walce podczas zejścia znaleźliśmy się na dole o godzinie 14:15 - w Dolinie Staroleśnej. Do parkingu jednak był jeszcze kawałek i o godzinie 15 znaleźliśmy się w aucie. Szybko się zapakowaliśmy i uciekliśmy z parkingu. Dopiero w Tęczynie na stacji pożegnaliśmy się z Rafałem, każdy zabrał swój szpej i dalej z Bartkiem pojechałem do Krakowa.

Podsumowując wyprawę - było niesamowicie, dostałem trochę w kość. Chłopaki okazali się lepsi kondycyjnie, co dało mi do myślenia i już zaczynam proces budowania kondycji oraz koordynacji ruchowej w żlebach i piargach. Warto było pojechać, szczególnie że Tatry Słowackie są jednak dla mnie trochę obce, a na kursie tego wymagają. Teraz idzie zima i mam zamiar poznać szlaki turystyczne słowackich Tatr. Na pewno czeka mnie dużo pracy, ale jestem dobrej myśli.

Do usłyszenia!
Mariusz

poniedziałek, 14 listopada 2011

Kurs Przewodników Tatrzańskich: szkolenia ciąg dalszy

Kolejne szkolenie już za nami, tym razem spędziliśmy długi weekend listopadowy w górach jak i pod nimi. Wyjazd miał tendencję wzrostową, każdy dzień był znacznie lepszy od poprzedniego, dlatego można przyznać, że szkolenie się udało.

Pierwszy dzień nie był zbyt porywający, spędziliśmy go na całodniowej wycieczce po Zakopanem. Jako to, że znam miasto dość dobrze nic nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenia, a większość rzeczy i tak już znałem. Jedenasty listopada był dniem dość chłodnym - więc długie zwiedzanie zimowej stolicy Polski dało po prostu w kość.

Drugi dzień zapowiadał się znacznie lepiej i taki też był. Tym razem mieliśmy wycieczkę topograficzną i metodyczną w jednym po Dolinie Kościeliskiej. Jak wiadomo jest to jedno z najważniejszych miejsc dla przewodników, bowiem to ulubiona dolina wszelkich wycieczek. Nasze szkolenie przebiegało sprawnie - prawie cztery godziny szliśmy do schroniska PTTK Ornak na małej polance ornaczańskiej. Jednak było to bardzo szczegółowe przejście, co najbardziej mi się podobało - opis panoramy z Polany Pisanej.
Po prawej stronie widzimy kawałek zbocza góry o nazwie Ratusz , następnie pięknie widać Saturn, który jest dość szeroki. Za nim mamy małą, trójkątną Upłazkową Turnię. Dalej Upłazkowa Przełączka oraz Zdziary. Za moimi plecami pięknie było widać Kominiarski Wierch, który tylko i wyłącznie kusił swoją posturą.

Następne poszliśmy na Smreczyński Staw aby usłyszeć kilka słów o nim. Między innymi to, że kiedyś staw ten miał powierzchnię czterech hektarów, dziś jest to 0,8 hektara, bowiem cały czas zarasta.

Udało nam się jeszcze dotrzeć na Stoły, już ponad programowo. Warto było, bowiem widoki robiły wrażenie i w nagrodę osoby, które weszły dostały pełen opis panoramy, który na pewno przyda się na przyszłość.
Przepiękny widok ze Stołów w kierunku Czerwonych Wierchów. Widać Twardy Upłaz, Organy - a po prawej stronie Tomanowy Wierch Polski.
Po minucie zastanowienie postanowiliśmy wejść jeszcze kawałek wyżej żeby Tatry pokazały nam coś więcej niż tylko wszystkim znany doskonale widok. Było warto. Od lewej strony: Tomanowy Wierch Polski, Smreczyński Wierch i Kamienista. Także świetnie było widać Kominiarski Wierch i bardzo starą drogę właśnie od Stołów. Na tym nasz dzień szkoleniowy się skończył, bowiem dzień jest bardzo krótki i o godzinie 16 było już prawie całkowicie ciemno.

W niedzielę spotykaliśmy się w Dolinie Lejowej, mówiąc szczerze była to dla mnie pierwsza wycieczka tą Doliną. Wcześniej uważałem, że nie ma ona żadnych walorów i nie warto, przede wszystkim decydował o tym brak możliwości wyjścia znacznie wyżej. Nie wiedziałem jak bardzo się myliłem. Widok z Polany Huty Lejowe rzucał na kolana.
Zdjęcie to nie zostało wykonane przeze mnie, ale widzimy tutaj szałas pasterski, na tej Polanie odbywa się kulturowy wypas owiec. Wyżej widać zbocza Pośredniej Kopki, która bardzo dobrze widoczna jest z Doliny Kościeliskiej.

Dalej szliśmy właśnie do Doliny Kościeliskiej i na Przysłop Miętusi na którym widoki wręcz powalały. Czerwone Wierchy stanęły przed nami otworem.
Oto widoki jakie zastaliśmy na górze. Od lewej strony: Pierwsze wzniesienie to Małołączniak (2096m.n.p.m), Litworowa Przełęcz i taki długi szczyt zakończony przełęczą w kształcie litery 'v' to Krzesanica (2122m.n.p.m), najwyższy szczyt całego masywu, a ta wcięta przełęcz nazywana jest Mułową. Na obrazku najwyższe wzniesienie to nie jest szczyt, a Twardy Upłaz, który kończy się Chudą Przełączką. Za tym wzniesieniem schowany jest Ciemniak (2096m.n.p.m). Po lewej stronie od lasu zaczyna się niebieski szlak na Małączniak, który prowadzi długim grzbietem Skoruśniaka.

Na Przysłopie Miętusim siedzieliśmy bardzo długo i następnie udaliśmy się do Doliny Małej Łąki. Właśnie tam, na Małej Polanie skończyliśmy nasz dzień szkoleniowy. Reszta grup doszła jeszcze do Doliny Strążyskiej, ale ten odcinek ścieżki nad reglami jest zalesiony i nic nie widać. Kierując się tym faktem postanowiliśmy zejść na dół i opowiedzieć sobie trochę o najkrótszej po polskiej stronie Tatr dolinie walnej.

Niedziela była zdecydowanie najlepszym dniem, Jacek prowadził zajęcia idealnie, opowiadał o wszystkim, opisywał panoramy - dawał się nam wykazać. Na początku byłem sceptycznie nastawiony do niedzielnego dnia, ale muszę szczerze przyznać, że było świetnie.